Siadłam
za kierownicą mojego nowiutkiego autka. Miałam go ledwo parę dni, a już
przystosowałam go do swoich potrzeb. Marta lubiła lansować się
samochodem, więc uznałam, że przejedziemy się, a potem może pojedziemy
do restauracji.
Marta zamruczała silnikiem. Więc się ścigamy. Ruszyłam całą mocą silnika. Szłyśmy łeb w łeb. Zwolniłam lekko uważając, że należy jej się wygrana. Młoda zajechała mi drogę. Nie... nie bawię się tak. Ej, ej, ej.... Co to.. coś nie tak..... osz KUR*A. Samochód przekręcił się parę razy wokół własne osi i wylądował na dachu. KUR*A KUR*A
Podjechałam z piskiem opon do wraku.
- Boże, niech ma zapięte pasy.- powiedziałam głośno.
Nie miała... Leżała zgięta w połowie z nogami zarzuconymi za głowę. Od tej pory działałam automatycznie. Nie jak rodzina, ale jak lekarz. Dokonałam wstępnej oceny. Nie oddycha... brak tętna... Wyjęłam ją sprawnie z tego, co kiedyś nazywaliśmy samochodem. 2 wdechy i raz, dwa, trzy,...., trzydzieści. Ponownie sprawdziłam stan.
- Dziękuję- powiedziałam trochę do siebie, trochę do Marty i do każdego rodzaju sił nadprzyrodzonych. Poczułam tętno. Jedną ręką wykręciłam numer alarmowy, drugą cały czas badając akcję serca.
- Anita Olszewska, lekarz, A4 przy zjeździe, wypadek samochodowy, jedna osoba ranna. Przywrócona akcja serca,- nieruchome źrenice- wstrząśnienie mózgu, brak kontaktu z poszkodowanym, uszkodzenie kręgosłupa szyjnego,..- wymieniałam stwierdzone obrażenia. Niedługo potem usłyszałam zbiżającą się karetkę. Gdy sanitariusze wyszli z pojazdu, powtórzyłam stwierdzone uszkodzenia. Przejeli pacjentkę....Martę. Moją Martunię. Co ja zrobiłam.
Nie wiem w jaki sposób, znalazłam się w szpitalu.
- Śpiączka- było jedynym słowem.jakie do mnie doszło.
Podali mi środki uspokajające. Możliwe, że to one sprawiły, że zamiast zająć się jej dobrem, siedziałam otępiała koło łóżka, płacząc.
Wstałam . Poszłam do sklepu i kupiłam fajki. Ja. Obiecałam sobie, że nie będę paliła. Trudno. Nie wiem kiedy ubyły mi 3 papierosy. Wróciłam do sali Marty. Aparatura wskazywała idealne ciśnienie. Prześledziłam linię EKG-też w normie. Zdenerwowało mnie to bardziej. Gdyby były nieprawidłowości, mogłabym pomóc to wyjaśnić i coś zrobić. A skoro wyniki są świetne pozostała bezczynność. Śpiączka. Stan najgorszy jaki można sobie wyobrazić. Lubię znać zakończenie, masz złamaną nogę - zrośnie się, masz uszkodzony mózg - przykro mi nic się nie da zrobić. W tym przypadku najgorsza jest niepewność.
- Jak będzie, jak się obudzi? Co można zrobić? - tyle razy już słyszałam te pytania od rodzin osób w śpiączce.
- Nie wiemy- jako jedyna odpowiedź. Jednak dopiero teraz zrozumiałam, że taka wiadomość jest najgorsza ze wszystkich.
- Przepraszam. Mamy kogoś powiadomić? - spytała pielęgniarka.
- Tak. Te 2 numery: chłopak i rodzina. Oni zdecydują, co dalej.- powiedziałam podając numery i wychodząc z sali- Ten jest mój. Proszę dzwonić jakby się coś zmieniło.
- Oczywiście.
Zjechałam na dół windą. Co ja zrobiłam... Nie mogłam wytrzymać sama ze sobą. Wsiadłam do samochodu. Puściłam konkretną wiązankę słów +18, uderzając pięściami w kierownicę. Leki przestawały działać. Widziałam to po drżących dłoniach.
Odjechałam. Nie myślałam o tym gdzie i jak jadę. Wykonywałam wyuczone ruchy zmiany biegów.
Telefon. Nawet na niego nie spojrzałam. Ustawiłam, żeby dzwonił tylko przy połączeniu ze szpitalem, a teraz poprostu wibrował. Wzięłam go do ręki i rzuciłam na tylnie siedzenie.
- Chcę być sama-szepnęłam do siebie.
Zatrzymałam się i rozejrzałam. Poznałam to miejsce. To tu po raz pierwszy złapaliśmy się za ręce. To tu widziałam ją poprostu szczęśliwą. Wszystko miało być idealne.
- Trzeba było zostać w Polsce. Może niewiele by to zmieniło, ale nie byłoby dzisiejszego dnia.
Siadłam na drodze. Byłam obecna tylko ciałem. Mój duch szybował w nieznanym czasie i przestrzeni. Usłyszałam wycie wilka. Spojrzałam w niebo i zobaczyłam księżyc w pełni. Wsiadłam do samochodu i nie odczuwając zupełnie żadnych emocji zdecydowałam- nie wracam do domu. Całą noc patrzyłam na księżyc i pierwszy raz od dłuższego czasu nie wiedziałam, co może się stać.
* U Moritza *
Jechałem do domu z treningu. Myślałem, że czeka na mnie mój ósmy cud świata. Zadzwonił telefon. Nie patrząc na numer, odebrałem.
- Halo.
- Dzień dobry. Dzwonię ze szpitala w Dortmundzie. Westfallenkrankenhaus. Pani Marta Gałkowska miała wypadek.
- CO? GDZIE ? JAK ?
- Proszę przyjechać, wszystko panu wyjaśnimy.
Odłożyłem telefon i depnąłem na gaz. Byłem w pobliżu szpitala. Stojąc w windzie napisałem SMS'a.
" Marta miała wypadek. Jest w Westfallenie. "
Już nie patrzyłem, gdzie wysyłam i intuicyjnie wysłałem do wszystkich. Gdy drzwi windy się otworzyły, wybiegłem wrzeszcząc, gdzie jest moja Marta. Pielęgniarka kazała mi się uspokoić i powiedziała, że dziewczyna leży w sali obok. Już miałem tam pędzić, gdy zostałem zatrzymany.
- Panie Leitner. Ona leży w śpiączce. Nie wiemy, kiedy się wybudzi. Pani Olszewska, która była wtedy z nią, przywróciła akcję serca, mimo to mogły
Marta zamruczała silnikiem. Więc się ścigamy. Ruszyłam całą mocą silnika. Szłyśmy łeb w łeb. Zwolniłam lekko uważając, że należy jej się wygrana. Młoda zajechała mi drogę. Nie... nie bawię się tak. Ej, ej, ej.... Co to.. coś nie tak..... osz KUR*A. Samochód przekręcił się parę razy wokół własne osi i wylądował na dachu. KUR*A KUR*A
Podjechałam z piskiem opon do wraku.
- Boże, niech ma zapięte pasy.- powiedziałam głośno.
Nie miała... Leżała zgięta w połowie z nogami zarzuconymi za głowę. Od tej pory działałam automatycznie. Nie jak rodzina, ale jak lekarz. Dokonałam wstępnej oceny. Nie oddycha... brak tętna... Wyjęłam ją sprawnie z tego, co kiedyś nazywaliśmy samochodem. 2 wdechy i raz, dwa, trzy,...., trzydzieści. Ponownie sprawdziłam stan.
- Dziękuję- powiedziałam trochę do siebie, trochę do Marty i do każdego rodzaju sił nadprzyrodzonych. Poczułam tętno. Jedną ręką wykręciłam numer alarmowy, drugą cały czas badając akcję serca.
- Anita Olszewska, lekarz, A4 przy zjeździe, wypadek samochodowy, jedna osoba ranna. Przywrócona akcja serca,- nieruchome źrenice- wstrząśnienie mózgu, brak kontaktu z poszkodowanym, uszkodzenie kręgosłupa szyjnego,..- wymieniałam stwierdzone obrażenia. Niedługo potem usłyszałam zbiżającą się karetkę. Gdy sanitariusze wyszli z pojazdu, powtórzyłam stwierdzone uszkodzenia. Przejeli pacjentkę....Martę. Moją Martunię. Co ja zrobiłam.
Nie wiem w jaki sposób, znalazłam się w szpitalu.
- Śpiączka- było jedynym słowem.jakie do mnie doszło.
Podali mi środki uspokajające. Możliwe, że to one sprawiły, że zamiast zająć się jej dobrem, siedziałam otępiała koło łóżka, płacząc.
Wstałam . Poszłam do sklepu i kupiłam fajki. Ja. Obiecałam sobie, że nie będę paliła. Trudno. Nie wiem kiedy ubyły mi 3 papierosy. Wróciłam do sali Marty. Aparatura wskazywała idealne ciśnienie. Prześledziłam linię EKG-też w normie. Zdenerwowało mnie to bardziej. Gdyby były nieprawidłowości, mogłabym pomóc to wyjaśnić i coś zrobić. A skoro wyniki są świetne pozostała bezczynność. Śpiączka. Stan najgorszy jaki można sobie wyobrazić. Lubię znać zakończenie, masz złamaną nogę - zrośnie się, masz uszkodzony mózg - przykro mi nic się nie da zrobić. W tym przypadku najgorsza jest niepewność.
- Jak będzie, jak się obudzi? Co można zrobić? - tyle razy już słyszałam te pytania od rodzin osób w śpiączce.
- Nie wiemy- jako jedyna odpowiedź. Jednak dopiero teraz zrozumiałam, że taka wiadomość jest najgorsza ze wszystkich.
- Przepraszam. Mamy kogoś powiadomić? - spytała pielęgniarka.
- Tak. Te 2 numery: chłopak i rodzina. Oni zdecydują, co dalej.- powiedziałam podając numery i wychodząc z sali- Ten jest mój. Proszę dzwonić jakby się coś zmieniło.
- Oczywiście.
Zjechałam na dół windą. Co ja zrobiłam... Nie mogłam wytrzymać sama ze sobą. Wsiadłam do samochodu. Puściłam konkretną wiązankę słów +18, uderzając pięściami w kierownicę. Leki przestawały działać. Widziałam to po drżących dłoniach.
Odjechałam. Nie myślałam o tym gdzie i jak jadę. Wykonywałam wyuczone ruchy zmiany biegów.
Telefon. Nawet na niego nie spojrzałam. Ustawiłam, żeby dzwonił tylko przy połączeniu ze szpitalem, a teraz poprostu wibrował. Wzięłam go do ręki i rzuciłam na tylnie siedzenie.
- Chcę być sama-szepnęłam do siebie.
Zatrzymałam się i rozejrzałam. Poznałam to miejsce. To tu po raz pierwszy złapaliśmy się za ręce. To tu widziałam ją poprostu szczęśliwą. Wszystko miało być idealne.
- Trzeba było zostać w Polsce. Może niewiele by to zmieniło, ale nie byłoby dzisiejszego dnia.
Siadłam na drodze. Byłam obecna tylko ciałem. Mój duch szybował w nieznanym czasie i przestrzeni. Usłyszałam wycie wilka. Spojrzałam w niebo i zobaczyłam księżyc w pełni. Wsiadłam do samochodu i nie odczuwając zupełnie żadnych emocji zdecydowałam- nie wracam do domu. Całą noc patrzyłam na księżyc i pierwszy raz od dłuższego czasu nie wiedziałam, co może się stać.
* U Moritza *
Jechałem do domu z treningu. Myślałem, że czeka na mnie mój ósmy cud świata. Zadzwonił telefon. Nie patrząc na numer, odebrałem.
- Halo.
- Dzień dobry. Dzwonię ze szpitala w Dortmundzie. Westfallenkrankenhaus. Pani Marta Gałkowska miała wypadek.
- CO? GDZIE ? JAK ?
- Proszę przyjechać, wszystko panu wyjaśnimy.
Odłożyłem telefon i depnąłem na gaz. Byłem w pobliżu szpitala. Stojąc w windzie napisałem SMS'a.
" Marta miała wypadek. Jest w Westfallenie. "
Już nie patrzyłem, gdzie wysyłam i intuicyjnie wysłałem do wszystkich. Gdy drzwi windy się otworzyły, wybiegłem wrzeszcząc, gdzie jest moja Marta. Pielęgniarka kazała mi się uspokoić i powiedziała, że dziewczyna leży w sali obok. Już miałem tam pędzić, gdy zostałem zatrzymany.
- Panie Leitner. Ona leży w śpiączce. Nie wiemy, kiedy się wybudzi. Pani Olszewska, która była wtedy z nią, przywróciła akcję serca, mimo to mogły
* U Moritza *
Jechałem do domu z treningu. Myślałem, że czeka na mnie mój ósmy cud świata. Zadzwonił telefon. Nie patrząc na numer, odebrałem.
- Halo.
- Dzień dobry. Dzwonię ze szpitala w Dortmundzie. Westfallenkrankenhaus. Pani Marta Gałkowska miała wypadek.
- CO? GDZIE ? JAK ?
- Proszę przyjechać, wszystko panu wyjaśnimy.
Odłożyłem telefon i depnąłem na gaz. Byłem w pobliżu szpitala. Stojąc w windzie napisałem SMS'a.
" Marta miała wypadek. Jest w Westfallenie. "
Już nie patrzyłem, gdzie wysyłam i intuicyjnie wysłałem do wszystkich. Gdy drzwi windy się otworzyły, wybiegłem wrzeszcząc, gdzie jest moja Marta. Pielęgniarka kazała mi się uspokoić i powiedziała, że dziewczyna leży w sali obok. Już miałem tam pędzić, gdy zostałem zatrzymany.
- Panie Leitner. Ona leży w śpiączce. Nie wiemy, kiedy się wybudzi. Pani Olszewska, która była wtedy z nią, przywróciła akcję serca, mimo to mogły nastąpić zmiany w mózgu. Zanim się wybudzi może minąć parę dni, ale też tygodni.
- CO ? Co mogę zrobić? - płakałem i nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
- Nic pan nie może zrobić. Trzeba czekać.
Nie chciałem jej dłużej słuchać. Wyrwałem się i pobiegłem do sali, gdzie leżała moja księżniczka. Była blada, pokiereszowana i obłożona bandażami i tym podobnym. Wszędzie były jakieś rurki i kabelki. Wyglądała przerażająco. - Jak ja mogłem ją zostawić ? Mogłem nie pojechać na trening. Nic by się wtedy nie stało. A teraz leży bezbronna, bez cienia życia.
Płacząc siadłem obok. Delikatnie złapałem ją za rękę. Była koścista, blada i zimna. Uścisnąłem ją mocno i pocałowałem. Zadzwonił telefon. Chciałem nie odbierać, ale on nie dał za wygraną.
- Halo ! - dzwonił Marco. W tyle słyszałem Mario.
- Leitner, co ty pierdolisz ? Gdzie Marta?
- Ona.. Ona..
- CO ONA ?
- Miała wypadek. Leży w śpiączce.
- O KURWA !! ALE JAK TO ? Nie ruszaj się, jedziemy. Poinformuję jeszcze Kubę. Wiedzą rodzice Marty ?
- Tak. Dzwonili do nich. Jadą tu. Marco, jak ja mogłem ją zostawić...
- Moritz nie martw się, to nie twoja wina. Już jedziemy. Jest tam Anita ?
- Nie. Ale była z nią w czasie wypadku. Ratowała ją. Podobno serce Marcie stanęło, ale Anita ją uratowała.
- TO GDZIE ONA JEST ?
- Nie wiem. Nie ma jej tu.
- Fuck, telefonu nie odbiera. Dobra jedziemy.
Usiadłem z powrotem koło śpiącej królewny. Była taka biedna. Nie było w niej tej radości życia, jaką zawsze tryskała. Była tylko powłoka. Nie czułem jej mentalnej obecności. Siedziałem tak chwilę i wpatrywałem się w jej blade usta. Po jakimś czasie do sali wpadli Marco i Mario.
Zamurowało ich. Chyba nie spodziewali się, że jest aż tak źle. Stali chwilę w wejściu zanim odważyli się podejść. Siedli obok niej. Ich twarze wyrażaly ból. Dużo bólu. Nikt z nas nie wiedział, co będzie dalej.
Zaraz potem wpadli Kuba i Łukasz. Błaszczu rzucił się do łóżka, łapiąc twarz dziewczyny. Przez czas, w którym oczekiwali na wyniki DNA spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Byli jak rodzeństwo. Płacząc, gładził dłonią po jej pozdzieranym policzku. Delikatnie poprawił jej włosy i pocałował w czoło. Łukasz stał i podpierał ścianę, patrząc na wskaźniki aparatury, starając się wymóc na niej, by przywróciła Martę do żywych, lecz teraz nic nie mogło nam pomóc. Od tej pory wszystko zależało od Marty. Siedzieliśmy całą noc przy niej. Nikt nie ruszył się na krok, mając nadzieję, że coś się stanie. Marco nie dość, że bał się o Martę, to jeszcze o Anitę. Nie mógł się do niej dodzwonić. Dziwił się, że nie ma jej tu i nie zajmuje się Martą. Napewno umiałaby jakoś pomóc. Też miałem do niej o to żal, bo jako lekarz mogłaby cokolwiek poradzić. Nawet wytłumaczyć, czy te wszystkie cyfry na aparaturze są właściwe. Cokolwiek. Koło 4 w nocy przyjechali rodzice Marty. Przedstawiliśmy się im i wyszliśmy z sali. Siedliśmy w holu, nadaj nie wierząc w to co się dzieję. W pewnym momencie wyszedł tata Marty i gestem ręki zawołał Kubę. Porozmawiali chwilę. Gdy Kuba wrócił, chcieliśmy wiedzieć o co chodziło.
- Chciał się dopytać co i jak. Co Marta w ostatnim czasie robiła i o co chodziło z tym wypadkiem.
- A dlaczego ty ?
- Zapomniałeś ? Jesteśmy rodziną.
- Wiedzą ?
- Tak. Marta się im chwaliła.
- Pytali o mnie ?
- Pytali jedynie czy jesteś wystarczająco dobry dla niej.
Na to już nie odpowiedziałem. Kuba usiadł na swoim starym miejscu i napisał do Agaty. Bardzo się martwiła, ale nie mogła przyjechać z dzieckiem. Co trochę dzwonił któryś z telefonów. Zła wiadomość roznosiła się błyskawicznie. Każdy chciał wiedzieć jak u niej. Chciałem jak najszybciej do niej wrócić. Każda sekunda, w której nie trzymałem jej za rękę była niepewna.
Jechałem do domu z treningu. Myślałem, że czeka na mnie mój ósmy cud świata. Zadzwonił telefon. Nie patrząc na numer, odebrałem.
- Halo.
- Dzień dobry. Dzwonię ze szpitala w Dortmundzie. Westfallenkrankenhaus. Pani Marta Gałkowska miała wypadek.
- CO? GDZIE ? JAK ?
- Proszę przyjechać, wszystko panu wyjaśnimy.
Odłożyłem telefon i depnąłem na gaz. Byłem w pobliżu szpitala. Stojąc w windzie napisałem SMS'a.
" Marta miała wypadek. Jest w Westfallenie. "
Już nie patrzyłem, gdzie wysyłam i intuicyjnie wysłałem do wszystkich. Gdy drzwi windy się otworzyły, wybiegłem wrzeszcząc, gdzie jest moja Marta. Pielęgniarka kazała mi się uspokoić i powiedziała, że dziewczyna leży w sali obok. Już miałem tam pędzić, gdy zostałem zatrzymany.
- Panie Leitner. Ona leży w śpiączce. Nie wiemy, kiedy się wybudzi. Pani Olszewska, która była wtedy z nią, przywróciła akcję serca, mimo to mogły nastąpić zmiany w mózgu. Zanim się wybudzi może minąć parę dni, ale też tygodni.
- CO ? Co mogę zrobić? - płakałem i nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
- Nic pan nie może zrobić. Trzeba czekać.
Nie chciałem jej dłużej słuchać. Wyrwałem się i pobiegłem do sali, gdzie leżała moja księżniczka. Była blada, pokiereszowana i obłożona bandażami i tym podobnym. Wszędzie były jakieś rurki i kabelki. Wyglądała przerażająco. - Jak ja mogłem ją zostawić ? Mogłem nie pojechać na trening. Nic by się wtedy nie stało. A teraz leży bezbronna, bez cienia życia.
Płacząc siadłem obok. Delikatnie złapałem ją za rękę. Była koścista, blada i zimna. Uścisnąłem ją mocno i pocałowałem. Zadzwonił telefon. Chciałem nie odbierać, ale on nie dał za wygraną.
- Halo ! - dzwonił Marco. W tyle słyszałem Mario.
- Leitner, co ty pierdolisz ? Gdzie Marta?
- Ona.. Ona..
- CO ONA ?
- Miała wypadek. Leży w śpiączce.
- O KURWA !! ALE JAK TO ? Nie ruszaj się, jedziemy. Poinformuję jeszcze Kubę. Wiedzą rodzice Marty ?
- Tak. Dzwonili do nich. Jadą tu. Marco, jak ja mogłem ją zostawić...
- Moritz nie martw się, to nie twoja wina. Już jedziemy. Jest tam Anita ?
- Nie. Ale była z nią w czasie wypadku. Ratowała ją. Podobno serce Marcie stanęło, ale Anita ją uratowała.
- TO GDZIE ONA JEST ?
- Nie wiem. Nie ma jej tu.
- Fuck, telefonu nie odbiera. Dobra jedziemy.
Usiadłem z powrotem koło śpiącej królewny. Była taka biedna. Nie było w niej tej radości życia, jaką zawsze tryskała. Była tylko powłoka. Nie czułem jej mentalnej obecności. Siedziałem tak chwilę i wpatrywałem się w jej blade usta. Po jakimś czasie do sali wpadli Marco i Mario.
Zamurowało ich. Chyba nie spodziewali się, że jest aż tak źle. Stali chwilę w wejściu zanim odważyli się podejść. Siedli obok niej. Ich twarze wyrażaly ból. Dużo bólu. Nikt z nas nie wiedział, co będzie dalej.
Zaraz potem wpadli Kuba i Łukasz. Błaszczu rzucił się do łóżka, łapiąc twarz dziewczyny. Przez czas, w którym oczekiwali na wyniki DNA spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Byli jak rodzeństwo. Płacząc, gładził dłonią po jej pozdzieranym policzku. Delikatnie poprawił jej włosy i pocałował w czoło. Łukasz stał i podpierał ścianę, patrząc na wskaźniki aparatury, starając się wymóc na niej, by przywróciła Martę do żywych, lecz teraz nic nie mogło nam pomóc. Od tej pory wszystko zależało od Marty. Siedzieliśmy całą noc przy niej. Nikt nie ruszył się na krok, mając nadzieję, że coś się stanie. Marco nie dość, że bał się o Martę, to jeszcze o Anitę. Nie mógł się do niej dodzwonić. Dziwił się, że nie ma jej tu i nie zajmuje się Martą. Napewno umiałaby jakoś pomóc. Też miałem do niej o to żal, bo jako lekarz mogłaby cokolwiek poradzić. Nawet wytłumaczyć, czy te wszystkie cyfry na aparaturze są właściwe. Cokolwiek. Koło 4 w nocy przyjechali rodzice Marty. Przedstawiliśmy się im i wyszliśmy z sali. Siedliśmy w holu, nadaj nie wierząc w to co się dzieję. W pewnym momencie wyszedł tata Marty i gestem ręki zawołał Kubę. Porozmawiali chwilę. Gdy Kuba wrócił, chcieliśmy wiedzieć o co chodziło.
- Chciał się dopytać co i jak. Co Marta w ostatnim czasie robiła i o co chodziło z tym wypadkiem.
- A dlaczego ty ?
- Zapomniałeś ? Jesteśmy rodziną.
- Wiedzą ?
- Tak. Marta się im chwaliła.
- Pytali o mnie ?
- Pytali jedynie czy jesteś wystarczająco dobry dla niej.
Na to już nie odpowiedziałem. Kuba usiadł na swoim starym miejscu i napisał do Agaty. Bardzo się martwiła, ale nie mogła przyjechać z dzieckiem. Co trochę dzwonił któryś z telefonów. Zła wiadomość roznosiła się błyskawicznie. Każdy chciał wiedzieć jak u niej. Chciałem jak najszybciej do niej wrócić. Każda sekunda, w której nie trzymałem jej za rękę była niepewna.
____________________________________________________
A więc jest i 35 :) bardzo przepraszam że nie dodałam wczoraj ale mam strasznie urwanie głowy :) od przyszłego tygodnia może będę miała więcej czasu :) to może będę dodawać wcześniej ale nic nie obiecuję ;) dziękuję, pozdrawiam i całuję mocno moich czytelników i jeszcze raz dziękuję za wsparcie :*
super :D czekam na dalsze rozdziały <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam twojego bloga <3
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział.
Świetny ;D Zapraszam również do mnie: http://niebezciebie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Świetny!
OdpowiedzUsuń